Za chwilę miną 3 lata, odkąd odeszłam z korporacji pracuję na swoim. Co jakiś czas wracają do mnie rozkminy „jakby to było, gdyby nic się nie zmieniło” i zastanawiam się, jakbym się dziś czuła nadal pracując „dla kogoś”. No i są plusy i minusy, jasne. Ale przyznam, że naprawdę nie chciałabym wracać do pracy na etacie (choć nigdy nie wiadomo, czy tak się nie zdarzy). Zobacz moje „za i przeciw” i sprawdź, czy możesz to odnieść do siebie, bo może akurat stoisz przed takim dylematem?

Obowiązki

Praca u kogoś to najczęściej praca 8-16, a wychodząc z pracy śmiało możesz o niej zapomnieć do jutra. Oczywiście, są odstępstwa od tej sytuacji, praca po godzinach, czy niewyrabianie się z robotą, ale ogólnie robisz swoje i wychodzisz. Masz jasno sprecyzowane obowiązki i jesteś z nich rozliczany. Masz mniejszą lub większą odpowiedzialność, ale ogólnie możesz mniej więcej wiedzieć, czego się spodziewać.

Praca na swoim natomiast, to nieskończone możliwości coraz to nowych obowiązków. Dużo zależy od tego, czy pracujesz samodzielnie, czy dodatkowo zatrudniasz pracowników (czy współpracujesz z podwykonawcami). Im więcej osób w ekipie, tym więcej z tym roboty.

Mimo że mam ludzi do pomocy, to muszę być po trochu specjalistą od mojej merytorycznej pracy (głównie SEO), trochę księgową, trochę kadrową, a trochę osobą od PR-u i marketingu. I pewnie znacznie więcej.

Przychodząc do pracy nie zawsze wiem, czego mogę się spodziewać, jak zachowa się pracownik, z czym zadzwoni klient itp.

To bardzo rzadko jest praca 8-16. I nie chodzi mi o to, że przychodzę sobie po porannej kawusi w domu do biura i wychodzę o której chcę. Jasne, tak też może być i nie ukrywam – czasem bywa. Ale głównie mam na myśli to, że na przykład wieczorami zasiadam do roboty. Bo akurat mam na to ochotę, a wiem, że i tak dużo jest do zrobienia. Pracując na etacie też tak można, ale niestety najczęściej najzwyczajniej w świecie nie ma do tego odpowiedniej motywacji.

Szef

Zawsze powtarzam, że pracując na etacie miałam jednego szefa, a pracując na swoim mam tylu szefów, ilu klientów. Oczywiście to trochę z przymrużeniem oka, bo każdy klient jest inny. Mam takich, którzy rzeczywiście uważają się za moich przełożonych, ale i takich, gdzie jesteśmy równi sobie. I taka relacja partnerska jest najlepsza. Jasne, są też tacy, którzy nie mieszczą się w żadnej skali. I do takich to już w ogóle trzeba indywidualnie podchodzić. I tak, jak szef na etacie może być lepszy lub gorszy, tak samo klient może być lepszy i gorszy.

Niby praca na swoim to praca bez szefa. Ale nawet jeśli ma się samych takich „partnerskich” klientów, to co z tego? CO Z TEGO, ŻE NIE MA SIĘ SZEFA? J Jak samemu jest się szefem, to i tak trzeba przecież wszystko trzymać w ryzach. I tak, jak kiedyś na etacie to szef przejmował za większość spraw odpowiedzialność, teraz przejmuję to ja. Zatem warto się zastanowić, czy na pewno „posiadanie szefa” to minus J

Bycie szefem dla siebie samego to nie zawsze plus. Wszystko zależy od osobowości człowieka. Są tacy, którzy świetnie się czują, gdy ktoś nimi sensownie zarządza, ale są tacy, którzy po prostu najlepiej zarządzają sami sobą. I to jest moim zdaniem sedno tego, czy zdecydować się na przejście na swoje.

Pieniądze

Pieniądze to chyba najbardziej kontrowersyjny temat związany z dylematami czy przejść na swoje czy pracować na etacie. Etat to najczęściej ciepła posadka z pewną pensją co miesiąc na koncie (nie mówimy o wyjątkach i odchyleniach od normy). „Czy się stoi czy się leży” itp. Jasne, w pracy trzeba pracować, jak się będzie obijać, to w końcu się ją straci. Więc zakładamy, że pracujemy dobrze i pilnie. Zatem bez względu na wszystko – pensja będzie ostatniego na koncie.

A w firmie? No już nie jest tak bajkowo. Nie ma zleceń = nie ma kasy. Wszystko zależy od tego, w jaki sposób pracujemy – czy sprzedajemy produkty, czy świadczymy usługi, czy rozliczamy się z klientami jednorazowo za zrealizowane zlecenie lub abonamentowo (ryczałtowo). To ostatnie jest najlepszym dla mnie rozwiązaniem, bo tego typu zlecenia zapewniają płynność finansową. Ale to też wcale nie oznacza, że klient w końcu nie odejdzie – i wcale nie z Twojej winy czy niedopilnowania – może zmienić się polityka firmy, ktoś po tamtej stronie może odejść a nowa osoba może mieć inną wizję, mogą zbankrutować czy zwinąć się z innych powodów.

Dlatego przy pracy na swoim niezwykle ważna jest dywersyfikacja klientów. Im więcej się ich ma, tym większe prawdopodobieństwo, że nic się nie stanie, gdy odejdzie jeden, dwóch lub trzech.

Ale wciąż – praca na etacie to jednak pewniejsze pieniądze niż praca na swoim. Natomiast nierzadko w pracy na etacie trudno podnieść swoje zarobki. Oczywiście, można dostawać podwyżki, ale zwykle nie takie, jakby się chciało. Przy pracy na swoim – możemy bardziej manewrować tym, ile zarabiamy – często – jeśli poświęcimy więcej czasu – zarobimy więcej, czego nie można powiedzieć o pracy dla kogoś, bo bywa, że trzeba się naprawdę nieźle dodatkowo napracować, a w zamian dostanie się „dziękuję” (albo i czasem nawet nie).

Zatem znów mamy plusy i minusy.

Klimat

Fajny klimat to coś, co jest w pracy na swoim (bez ludzi) największym problemem, brakiem, niedoborem. Mam oczywiście na myśli klimat, który tworzą ludzie. Obie moje długodystansowe prace na etacie cechowały się tym, że byli tam niesamowicie fajni ludzie. I jak się nawet nie chciało wstać do pracy, to się myślało o nich i już jakoś było łatwiej. To ludzie, z którymi przyjaźnie zostały na lata, mimo że wszyscy dawno się już rozeszliśmy w swoje strony.

Pracując w domu, w „piżamie”, niestety nie mamy tego fantastycznego plusa. Nie mamy ludzi, z którymi możemy pójść na kawę do kuchni, zjeść wspólnie obiad, czy po prostu rzucić w pokoju głupi żart i pośmiać się z suchara.

To, co ja uwielbiam w mojej firmie, to właśnie pracownicy, którzy są świetni klimatycznie. Dość długo budowaliśmy taką ekipę i od około pół roku mamy zgraną grupę ludzi, którzy myślą podobnie, dzięki czemu fajnie się dogadują. I mimo że jest nas łącznie siedmioro, to mam już trochę to, co miałam w pracy na etacie w trochę i dużo większych firmach. Bo jednak to, z kim pracujesz, jest tak samo ważne, jak pensja, którą dostajesz. No bo czy da się długo pracować w patologicznej i niefajnej atmosferze?

Podsumowując

W pracy na swoim najbardziej cenię sobie to, że mogę pracować gdzie i kiedy chcę (a mimo to w zdecydowanej większości przypadków pracuję w biurze od 9 do 16, no ale mogę inaczejJ). Wychodzę do fryzjera (czy to mojego, czy psiego) kiedy chcę i nie muszę się nikomu tłumaczyć. Na etacie również mogłam się zerwać, ale raczej do lekarza, a nie na przyjemności.

A najmniej sobie cenię właśnie tę niepewność finansową – że klienci raz są, a raz ich nie ma – i to właśnie często od tego zależy firmowy „spokój ducha”.

Mimo to, uwielbiam to, co robię teraz i naprawdę nie chciałabym wracać do etatu. Ale nie mówię „nigdy”, bo nie wiadomo, jak życie się potoczy. Trzeba być otwartym na wszystko.