Ten wpis dedykuję tak samo sobie, jak i Wam, Drogie Czytelniczy i Drodzy Czytelnicy (dostałam sygnał, że facetom jest przykro, że głównie odnoszę się do rodzaju żeńskiego, więc koniec z tym:). Jak często zdarza się Wam jeść „na mieście” (Tak, zamawianie do domu też się liczy!)? Ile w marcu wydaliście na taką formę rozrywki? A dlaczego?

Jasne, wiem, że często nie da się po prostu inaczej, bo nie ma czasu. Masz godzinę po pracy, a potem już jesteś umówiona/y. Nie ma najmniejszych szans, żeby zdążyć pojechać do domu i zjeść. Ale czemu właściwie nie pomyślałaś/eś o wzięciu jedzenia do pracy? No właśnie! Mam Cię! Zawsze znajdzie się jakieś rozwiązanie.

Jak to wygląda u mnie? Zdecydowanie źle i muszę nad tym popracować. Na jedzenie nie w domu zeszło nam w marcu już ze 300 zł. 3 stówki, których można było uniknąć, bo przecież w domu było co jeść. A bo to jesteśmy na zakupach i jak wrócimy, to nie będzie się nam chciało gotować. A bo to otworzyli nową knajpkę z burgerami i trzeba spróbować, a bo to fajna pogoda, to podczas spaceru coś przekąsimy. A bo to ma się smaka na to, by zamówić pizzę. I można by tak wymieniać.

A ile to kosztuje?

  • W samą jedną sobotę – obiad w amerykańskiej knajpce – 70 zł
  • Tydzień wcześniej – 50 zł
  • Jeszcze wcześniej – 66 zł
  • A tu kawa/ciastko na pół przed koncertem – 20 zł
  • A gyrosik smaczny – 35 zł
  • Coffee Heaven mniam mniam – 40 zł
  • I jeszcze jakieś mięsko – 60 zł
  • Kanapki w pracy parę razy w miesiącu – 50 zł

I tak dalej… Przerażające, prawda?

A gdyby tak wziąć się w garść, ogarnąć i gotować jednak w domu? Przecież prawie każdy obiad można przygotować za mniej niż 5 zł od osoby! (pisał o tym Wolny, więc nie będę się rozpisywać). I to najczęściej jeszcze taniej. Wystarczy tylko zaplanować wszystko wcześniej, w weekend zrobić zakupy, jeszcze w niedzielę ugotować obiad na poniedziałek i wtorek, a potem wieczorami poświęcić te 40 minutek na kolejne dni. Da się. I nawet nie zajmuje to tak strasznie dużo czasu. Tylko, że czasem po prostu się nie chce!

Żeby nie było, nie mówię, że powinniśmy zupełnie porzucić te małe przyjemności w postaci wychodzenia gdzieś na obiad – bo prędzej czy później nasze życie stałoby się naprawdę nudne. Nie wyobrażam też sobie wypadu ze znajomymi na obiad i kawkę, kiedy oni się najadają do syta, a ja siedzę przy niegazowanej wodzie. Czasem oczywiście można sobie na takie chwile pozwolić, ważne jest po prostu to, żeby najzwyczajniej nie wymknęło się nam to spod kontroli, bo nagle się obudzimy i się okaże, że 20 na 30 dni w miesiącu jemy po knajpkach i restauracjach, a taka sytuacja mocno nadszarpnie nasz budżet domowy.

A jak Wy sobie z tym radzicie? 🙂