Tak ostatnio za mną chodzi temat dawania napiwków w knajpach i restauracjach. Sama zawsze (no chyba że jestem fatalnie obsłużona, bo to też się zdarza) staram się coś tam zostawić, ale kwota nie wynika raczej z savoir vivre’u, a z tego, na jaką kwotę opiewa rachunek. Czasem jest to 9 zł, a czasem niestety 2.

Jeśli rachunek wynosi 72 zł, zostawię 80. Ale jeśli 47 zł, to zostawię 50 zł. Wynika to po prostu z tego, że najczęściej płacę kartą i jakoś głupio mi powiedzieć „proszę policzyć do 52 zł” (bo niby te 10% powinno się zostawić). Co innego, jeśli płacę gotówką, to po prostu dorzucę te 2 zł. Ale muszę Wam się przyznać, że gdy rachunek wynosi np. 19 zł i płacę kartą, to nie daję napiwku wcale, bo dawanie 1 zł powoduje u mnie lekkie zażenowanie :).

I tak by to wyglądało w Polsce. Nikt nas nie zmusza do dorzucania tych paru złotych, więc dajemy.

Ale ostatnio spędziłam parę dni w Budapeszcie i rzuciły mi się na rachunkach w oczy wielkie napisy na czerwono „Service not included„. Taka bardzo niesubtelna aluzja – koniecznie dorzuć parę forintów do rachunku. I to mi się bardzo nie spodobało – bo napiwek to opcja. Nikt nie może Cię do niej zmuszać. I jak czytasz taki napis, to aż budzi się w Tobie agresor – „bardziej subtelnie nie dało się tego zasugerować?!” i odchodzi ochota na te parę groszy dla kelnera. Przegięciem była knajpa, w której mieli dodatkową pieczątkę, którą przybijali do rachunku (która de facto zasłaniała poszczególne wyliczenia). No serio?! Pozwólcie nam zdecydować.

Myśląc o tych „subtelnych” aluzjach na Węgrzech, przypomniały mi się Włochy, które w ogóle poszły o krok do przodu i naliczały napiwek od razu do rachunku – co prawda było to zwykle 1-2 euro od osoby (!), a jednak. I tak – idąc we czwórkę do knajpy, płaciliśmy np. 6 (4×1,5) euro jako opłatę za obsługę. Bez względu na to, ile wydaliśmy. Wiem, że tak też jest w innych krajach, ale nie było mi dane się przekonać. Co o tym sądzicie? Bo dla mnie to naprawdę niezbyt dobre zagranie. Rozumiem, że trzeba podać sztućce i wymienić obrus po porządnym obiedzie, ale żeby od razu tak zmuszać do nagradzania za obsługę? Widzę w tym tylko jeden plus – odprowadzanie podatków za napiwek (Bo raczej z pieniędzy danych do „ręki” nikt się nie rozlicza).

W Czechach natomiast, jest tak rozbudowana kultura dawania napiwków, że jak go nie dasz, to kelner wręcz się o niego upomni (tzn. może to zrobić). Mnie na jego miejscu byłoby wstyd, ale jeśli taki jest obyczaj, to nie ma się co dziwić, że się go praktykuje. Z drugiej strony, klient jest świadomy tego, że kelner może mu zwrócić uwagę, więc zawsze ten napiwek zostawi. Szkoda tylko, że wracamy do sytuacji zmuszania do dopłacania. A jeśli obsługa nie jest na wysokim poziomie? Może wcale nie mamy na to ochoty?

Patrząc na to z zupełnie innej strony, podobno w takich krajach, jak np. Japonia, kelner może się obrazić za napiwek i go nie przyjąć. Uznaje bowiem, że po to dostaje pensję, by obsługiwać klientów.

Jak widać, co kraj, to obyczaj i warto się dowiedzieć, jakie zasady dotyczące dawania napiwków panują w miejscu, do którego się wybieramy.

Moje stanowisko od zawsze było takie samo – jeśli zostanę dobrze obsłużona, chętnie dam napiwek. Jeśli kelner jest niemiły i niekompetentny, a na mój stół trafia nie do końca to, co zamawiałam – napiwku nie dam. Bo właśnie – kelnerzy nie pracują charytatywnie – otrzymują wypłatę. A jakie jest Twoje stanowisko na temat napiwków?