Temat przerabiany chyba przez każdego blogera finansowego. I u mnie go nie zabraknie, ale ja bym chciała podejść do tematu nie tylko ze strony ekonomicznej, a również pod kątem komfortu psychicznego i poczucia bezpieczeństwa. Jak zapewne część z Was wie, w listopadzie 2012 kupiłyśmy mieszkanie. To, ile się przy tym nalatałyśmy, nazałatwiałyśmy i ile nam się pojawiło siwych włosów, to nasze. Ale nie żałuję tej decyzji ani trochę. Zaraz Ci pokażę, dlaczego.

Trochę faktów z mojej historii mieszkań/wynajmu:

  • do 19 r.ż mieszkałam z rodzicami
  • od 19 do 24 r.ż mieszkałam w akademiku (tak było najtaniej, miejsce w pokoju dwuosobowym kosztowało 330 zł, z tego, co pamiętam)
  • po studiach przeprowadziłam się do Wrocławia i wynajęłam pokój jednoosobowy w cenie 700 zł
  • potem  było już wynajmowanie mieszkania z Justyną – pomijając tygodniowy epizod na Grunwaldzie, przez rok była kawalerka za 1000 zł + opłaty (naprawdę dobra cena), a potem, przez kolejny rok, dwupokojowe za 1800 plus opłaty
  • no i kolejnym krokiem było już kupno. I tu udało się kupić 3-pokojowe, zatem biuro jest. Więc oszczędność na ewentualnym wynajmem w przyszłości również.

Pamiętam, gdy wynajmowałam te mieszkania, comiesięczny ból, że ta kasa mogłaby spłacać nasz kredyt i iść na nasz „rachunek”, a tymczasem spłacała hipotekę właścicielom. W pewnym momencie miałam już tego dość.

I teraz popatrzmy na to pod kątem ekonomicznym upraszczając jak tylko się da. Wezmę pod uwagę koszt wynajmu ostatniego  mieszkania, ale standardem wiele mu brakowało do tego, które mamy teraz, więc tak na dobrą sprawę, gdybym przez całe życie wynajmowała, trzeba by się było liczyć z kosztem co najmniej 2200 zł.

  • 1700 zł x 12 = 20400 zł rocznie. Tyle rocznie wydawałyśmy na wynajem mieszkania. I ta cena przerażała.
  • Rata kredytu za mieszkanie wynosi obecnie 1900 zł (Mieszkanie za 310 tysięcy, kredyt na 23 lata). Roczny koszt: 22800 zł. Żeby być uczciwą, zauważę, że wibor jest obecnie na historycznie niskim poziomie i najprawdopodobniej taka rata utrzyma się najdłużej do końca roku. Potem na pewno wzrośnie. I jasne, wiem, że musimy oddać ponad pół miliona.

Koszty są naprawdę podobne. I teraz co? Zakładając, że nie będzie planu wcześniejszej spłaty kredytu (a będzie…), to po 23 latach jesteśmy ułożone. Ja będę wtedy miała 49 lat. Więc jeszcze dość dużo życia będzie przede mną. A w przypadku wynajmowania? Kolejne, co najmniej 23 lata, będę płacić. Czyli w tym czasie mogłabym już kupić kolejne mieszkanie, które w przyszłości będzie dawać mi dochód pasywny na emeryturze.

To tyle pod kątem ekonomicznym. A teraz pod kątem komfortu psychicznego. Mam sobie mieszkanie, urządzone w 100% tak, jak chciałam, zatem standard jest wysoki. Czuję się bezpiecznie. Codziennie wracam do domu. Do swojego domu, a nie czyjegoś. I jest mi z tym bardzo dobrze. A co jeśli nagle będę chciała/musiała zmienić miejsce zamieszkania? Nie ma problemu – wynajmę to mieszkanie i zarządzanie nim zlecę firmie się w tym specjalizującej. To dla mnie nie kłopot. Raty będą się same spłacać.

Moim marzeniem i jednocześnie celem jest w przyszłości być zupełnie niezależną od lokalizacji. Pracować tam, gdzie mi się podoba. A mimo to, kupiłam mieszkanie. Bo jak np. będę mieszkać przez pół roku w Tajlandii, a potem wrócę do Polski, będę miała swój własny kąt. Swój dom, do którego wrócę.