Od dawna nasz (niestety) rząd mówi o rewolucji w systemie podatkowym – o tym, że będzie jeden spójny podatek zamiast kilku obecnie – chcą połączyć składki ZUS, NFZ, podatek PIT itp. A to przecież kompletna bzdura. A niestety wiele osób się na to nabiera i myśli, że nagle zacznie płacić mniej. Nie będzie. Gdyby tak miało być, nikt by takiej „rewolucji” nie wprowadzał.
Dziś na Money.pl przeczytałam o likwidacji podatku liniowego, bo to przecież podatek, który sprawia, że bogatszych traktuje się pobłażliwiej i w ten sposób płacą oni mniej podatku. No co za bzdura. Przecież podatki płaci się w procentach, a nie w kwotach ;] Zatem prosta matematyka – 19% ze 100 000 zł to 19 tys. zł. A 19% z 200 000 to 38 tys. zł. O proszę. Czyli jednak osoba, której przychód wyniósł 200 000 zapłaci 2 x więcej podatku!
Jasne, podatek liniowy dotyczy tylko osób z własnym biznesem. Przy umowie o pracę nie można z tej opcji skorzystać. Zatem, tak mniej więcej, osoby pracujące na umowę o pracę i zarabiające netto więcej niż 7-7,5 tys. zł, powyżej tej kwoty, płacą więcej podatku. Ale szczerze? Niewiele znam osób, które zarabiają więcej i nie przechodzą na kontrakty managerskie – czyli właśnie zakładają działalność gospodarczą, żeby więcej pieniędzy zostało im w kieszeni. Co rzecz jasna, nie znaczy, że płacą mniej podatku. Płacą niższe składki na ZUS, a pracodawca wydaje mniej. Nadal. Nie widzę tutaj uprzywilejowania osób bogatych.
Cytując wyżej przywołany artykuł: Według wstępnych założeń minimalna stawka jednego podatku ma wynosić 19,5 proc., czyli tyle, ile wynosi składka na ZUS, a maksymalna około 40 proc. Stawek ma być kilka – cztery lub pięć. Minimalna – 19,5 proc., a maksymalna – około 40 proc., łącznie z ZUS-em.
Jest to dla Was jasne? Dla mnie też nie 🙂
Kolejna ważna kwestia – rząd chce te nowe podatki rozliczać w oparciu o PRZYCHÓD. I teraz pytanie – czy ktoś, kto to puścił w świat, jest debilem czy to była po prostu pomyłka? Jakim cudem rząd ma pomóc mikroprzedsiębiorcom rozliczając ich z przychodu? Zatem taka Pani Ania, krawcowa, która ma przychodu 5000 zł, ale w danym miesiącu musiała kupić mnóstwo materiału i kosztów miała 4000 zł, będzie musiała zapłacić podatek od 5000 zł? No coś tu nie gra. W ten sposób rozliczać by się mogły wyłącznie osoby, które nie mają kosztów.
Idąc dalej:
Kowalczyk dodaje, że osoby zarabiające od 120 tys. zł brutto rocznie teraz płacą znacznie mniej.
– W tej chwili od tego progu zaczyna się uprzywilejowanie. Podatnicy przestają płacić składkę na ZUS, a my nie chcemy, żeby to uprzywilejowanie pozostało, chcemy to wyrównać.
Przepraszam, coś tu nie gra 🙂 Przede wszystkim 120 tys. brutto rocznie to 10 tys. zł brutto miesięcznie. To, ile to netto, to już kwestia mocno indywidualna. Ale to, że przestają płacić składkę ZUS dotyczy już tylko osób na umowę o pracę. A podatek liniowy, który chcą zlikwidować, dotyczy osób z działalnością gospodarczą. Więc czegoś tu nie rozumiem.
Zatem ten mit można śmiało obalić.
Rzeczywiście aktualnie jest u nas tak, że wysokie koszty prowadzenia działalności sprawiają, że wiele osób nie decyduje się na ten krok. Bo przecież taka właśnie Pani Ania Krawcowa, czy Pan Krzysiek fryzjer, nigdy nie wiedzą, czy uda im się zarobić na samo utrzymanie firmy – raz są zlecenia, raz nie. Ale to rozliczajmy się w oparciu o rzeczywisty dochód i płaćmy składkę ZUS w zależności od zarobków (chociaż od pewnej kwoty), a nie wprowadzajmy jakieś niezbyt sensowne „rewolucje”!
I na koniec jeszcze jedno – dlaczego zawsze zakłada się „karanie” osób, które zarabiają więcej? Nie ogarniam. Pracuje się od świtu do nocy, 7 dni w tygodniu, po to, żeby mieć więcej kasy niż przeciętny Kowalski, i zamiast być za to nagrodzonym (że płaci się więcej podatków), to jest się karanym. No cholera, coś tu nie gra!
Uf. Takie by było moje zdanie na ten temat. A jakie jest Twoje?